poniedziałek, 30 lipca 2012

Bękart Eddiego - William Kowalski


Tytuł oryginału: Eddie's bastard
Wydawnictwo: Libros
Przekład: Ewa Horodyska, Dorota Malinowska
Cykl: Bękart Eddiego
Tom: 1
Rok wydania zagranicznego: 1999
Rok wydania polskiego: 2001
Ilość stron: 444


Billy - "Bękart Eddiego" - nieślubny błękitnooki syn Eddiego, pilota poległego w Wietnamie, oraz nieznanej matki, zjawia się w koszyku pod drzwiami domu przodków, niegdyś okazałego, obecnie zaś podupadłego i nawiedzonego przez duchy. Osamotniony i zgorzkniały dziadek Thomas ofiarowuje wnukowi miłość i fascynujące opowieści o rodzinie Mannów.

Historie o przodkach i własne doświadczenia wyjaśniają Billy'emu znaczenie odwagi i tchórzostwa, życia i śmierci, a także wagę i piękno rodzinnej przeszłości, kształtującej ludzki los.
 



Udało mi się tę nad wyraz uroczą książkę podłapać w bibliotece. Przyznam, że tego typu obyczajowe powieści ze szczyptą magii są chyba moim ulubionym gatunkiem. Jest w nich taka jakaś nostalgia, melancholia spowodowana wspomnieniami dawnych czasów. 


Historia chłopca, wychowującego się tylko z dziadkiem w ogromnym domu, pamiętającym jeszcze wspaniałe lata, gdy był pełen gwaru i śmiechu licznej rodziny, urzekła mnie od pierwszej strony. Ktoś mógłby z pewnością powiedzieć, że fabuła nie jest porywająca, nie ma niespodziewanych zwrotów akcji, ot tak po prostu wydarzenia następują po sobie raz za razem. Cóż to prawda, ale tę książkę czyta się przede wszystkim dla długich, wspaniale skonstruowanych opisów, barwnych dialogów i cudownych opowieści.  Niejednokrotnie dała mi ona powody do wielu różnych emocji - od śmiechu przez strach aż do licznych wzruszeń. 


I tak jak to zwykle bywa w przypadku takich powieści, przeczytanie ostatnich stu stron odwlekałam w czasie przez ponad tydzień. Nie dlatego, że opowieść mnie znudziła. Po prostu musiałam się przygotować psychicznie na koniec, który jak już z doświadczenia wiem prawie zawsze jest trudny i przejmujący. I tym razem nie było inaczej. Okropnie się spłakałam... Lecz na szczęście z toni bezbrzeżnego smutku wypłynęła także nadzieja, zarówno dla mnie jak i dla głównego bohatera. 


Długo czytałam tę książkę i równie dużo czasu zajęło mi zebranie się w sobie do napisania tej recenzji, a w sumie to wyszła mi ona bardziej jak opinia. W najbliższym czasie zamierzam sobie zorganizować jakoś drugą część tej przepięknej powieści. Jej autora śmiało można postawić na podium na równi z moim ulubieńcem i mistrzem gatunku Johnem Irvingiem. 


Jeśli macie ochotę oderwać się na chwilę od literatury pełniej nieziemskich stworów, banalnych romansów i przerażających zbrodni to ta powieść będzie dla Was jak znalazł. Ja w każdym razie polecam. 


Moja ocena:
>>5,5/6<<



sobota, 28 lipca 2012

Skrzydła nad Delft - Aubrey Flegg


Tytuł oryginału: Wings over Delft
Wydawnictwo: Esprit
Przekład: Krzysztof Mazurek
Cykl: The Louise Trilogy
Tom: 1
Rok wydania zagranicznego: 2004
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 256

Z okładki:
Holenderskie miasteczko Delft, połowa XVII wieku. Louise Eeden, córka uznanego projektanta porcelany, doskonale wie, czego oczekuje się od niej ze względu na interesy rodzinne. Kiedy więc ojciec zleca słynnemu artyście, Jacobowi Haitinkowi, wykonanie jej portretu, przystaje na to, choć niechętnie. Godzi się też z myślą, że dla dobra prowadzonej przez ojca firmy ma wkrótce poślubić Reyniera de Vriesa, syna największego producenta ceramiki w Delft. 

Sytuacja komplikuje się jednak, gdy w pracowni malarskiej dziewczyna poznaje Pietera, młodego pomocnika mistrza. Dzieli ich religia, majątek, pochodzenie – czy połączy miłość?


Książka Aubrey’a Flegga wprowadza w niezwykły świat XVII-wiecznej Holandii. Portretuje złoty wiek malarstwa, epokę narodzin wielkich mistrzów i rozkwitu gospodarczego, a jednocześnie niepokojów religijnych – znane również z książki Dziewczyna z perłą.

Moja recenzja:
„Skrzydła nad Delft” to debiutancka powieść irlandzkiego pisarza, która wkrótce po wydaniu została okrzyknięta bestsellerem. Ja osobiście nie sięgnęłam po nią z tego powodu, lecz dlatego, że miała nawiązywać atmosferą do mojej ulubionej „Dziewczyny z perłą”. Czy nawiązywała? Cóż raczej tak, ale nie zostało to spowodowane magicznym klimatem, lecz licznymi podobieństwami fabuł obu dzieł.

Przede wszystkim akcja tychże utworów rozgrywa się w Delft, lecz to raczej jeszcze nie zbrodnia, że wydarzenia w obu książkach dzieją się w tym samym mieście, choć z drugiej strony, czy w Holandii nie ma już innych miejscowości?
Dla tych, którzy nie czytali, przedstawię w skrócie fabułę „Dziewczyny…”. Otóż chodziło o to, że znany malarz arystokrata postanowił namalować służącą w perłowych kolczykach. Przez to na mieście zaczęto podejrzewać, że dziewczyna jest jego kochanką, ludzie ją wyszydzali. Do tego dochodziły też chyba kwestie wiary, bo bohaterowie wyznawali (jeśli dobrze pamiętam) różną religię.  
W „Skrzydłach…” jest mniej więcej podobnie z tą różnicą, że malowana szlachcianka nie zakochuje się w artyście, tylko w czeladniku, czyli mamy tak mniej więcej na odwrót niż w przytoczonej wyżej powieści.
Trzecie podobieństwo wynika z profesji ojców obu pań – zajmują się ceramiką i ozdabianiem porcelany. Tyle tylko, ze rodzic służki nie mógł osiągnąć w tej materii zbyt wiele, a wytwórnia pana Eedena świetnie prosperuje.

Pomimo tych oczywistych i mnożących się stale nawiązań brnęłam coraz dalej w powieść, aż w końcu doczekałam się szokującego końca, który… zmienił całe moje pierwotne podejście do książki. To było coś tak niespodziewanego, że jeszcze przez jakiś czas po zakończeniu lektury nie mogłam dojść do siebie. Oczywiście, jak potem zaczęłam się zastanawiać, to można było to przewidzieć, jednak fabuła została tak skonstruowana, by taki sposób rozwiązania akcji nie nasuwał się od razu.

Teraz nurtuje mnie tylko, jak po czymś takim można będzie napisać jeszcze kolejne części. Co innego, gdyby cykl nazywał się trylogia Pietera, a nie Louise.  Autor będzie musiał stanąć na rzęsach, by to jakoś wiarygodnie rozbudować i posklejać.
Tym niemniej nie mogę się już doczekać kolejnego tomu, wprost muszę się dowiedzieć, co będzie dalej i jak pan Flegg pozbędzie się supła, który sam zaplątał.  

A Wam wszystkim polecam sięgniecie po tę książkę. Nie zniechęcajcie się, jak przebrniecie przez początek, to dalej będzie już tylko lepiej a emocji pod koniec nie zabraknie – obiecuję ;).


Moja ocena:
>>4,5/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Esprit. 

czwartek, 26 lipca 2012

Carska roszada - Melchior Medard


Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 392

Z okładki:
Koniec XIX wieku, Warszawa. Miasto niespokojne, dopiero co spacyfikowane po kolejnym spisku antycarskim. Miasto wielkich interesów i ekskluzywnych hoteli, ale też dzielnic biedy i zawszonych burdeli.
Miasto, w którym ktoś w okrutny sposób morduje kobiety...
Estar Pawłowicz Van Houten, tajny urzędnik do zadań specjalnych, przyjeżdża ze stolicy Imperium, by wyjaśnić sprawę zabójstw młodych kobiet. Musiał radzić sobie już z podobnymi wyzwaniami, nie tylko w Rosji. W pracy śledczego wykorzystuje najnowsze zdobycze nauki i techniki. Czasem wywołuje to podziw, a czasem niesmak kolegów z policji.
Dopiero w Warszawie Van Houten orientuje się, że sprawa ma drugie, a nawet trzecie dno. Zaczyna się rozgrywka sięgająca szczytów władzy i europejskich dworów monarszych. Szpiedzy, mordercy, zboczeńcy, piękne kobiety, spiski, zabójstwa – oto świat tajnego radcy Estara Pawłowicza.

Moja recenzja:
Od pierwszego wejrzenia książka mnie intrygowała. Najpierw ciekawość wzbudziła bardzo ładnie wykonana grafika na okładce, a potem króciutki opis zawarty nad tytułem – „Opowieść prawie sensacyjna, momentami romansowa, częściej zagadkowa, niekiedy erotyczna.”  Kiedy zaczęłam przewracać pierwsze strony ilość wydarzeń wręcz we mnie uderzyła. Ale niestety tak było tylko przez moment, bo dalej wszystko się jakoś rozlazło.  Fabuła z ciekawej zmieniła się na przeciętną, nie była ani porywająca ani nudna, ot taka sobie. Autor miał naprawdę fajny pomysł, który chyba jednak trochę go przerósł.

Na jakość czytania bardzo źle wpłynęła przede wszystkim dość chaotyczna narracja. W powieści liczne były przeskoki na innych bohaterów, wtrącane spore retrospekcje. Jednak te przejścia zostały słabo zaakcentowane. Do tego w środku jakiejś ciekawszej akcji pojawiały się ni z gruszki ni z pietruszki fragmenty jakichś listów i dzienników, które bez wątpienia miały wzbudzić w odbiorcy emocje, jednak w moim przypadku niestety tak nie było.

Inną sprawą była duża liczba bohaterów, którzy mieli wymyślone długie i dziwaczne imiona, nazwiska i tytuły, co sprawiło, że najzwyczajniej w świecie mi się mylili. Często też zapominałam, ze dana postać została już wcześniej przedstawiona i dziwiłam się, skąd nagle się wzięła.

Do tego wszystkiego doszły też wątki wypełniacze, jak na przykład spotkanie po latach dwóch dawnych kochanek, które zakończyło się szczegółowo opisaną sceną miłosna, czy też występy hinduskiej tancerki.  Autor z całą pewnością usiłował nadać swojemu dziełu nieco pikanterii, ale przede wszystkim dzięki temu nabrała ona większej objętości.

No dobra, dotąd wyłuszczałam same wady, teraz zaś czas na jakąś zaletę. A tą jest na pewno język powieści. Opisy obfitują w detale, epitety, zagraniczne powiedzenia i idiomy. Można chyba powiedzieć, że jest to taki „kwiecisty” styl pisania, przyznam, że nigdy się jeszcze z czymś takim nie zetknęłam. Kiedy czytałam książkę miałam wrażenie, że pan Medard musi być zapalonym gadułą, czy też krasomówcą. I to właśnie ta cecha jego prozy przekonuje mnie do zapoznania się z przyszłymi utworami, które (mam nadzieję) wyjdą jeszcze spod jego ręki. 
Kiedyś czytałam książki tylko dla ciekawej fabuły i akcji, ale teraz nauczyłam się zauważać także inne cechy. Musze przyznać, że w znacznej mierze wpłynęło na to rozpoczęcie blogowania.

Tak więc, dzięki wspaniałemu warsztatowi pisarskiemu powieść wybroniła się. Nie żałuję czasu, który spędziłam, czytając ją. Polecam Wam ją z tego względu, ale na wstępie ostrzegam, że wymaga ona skupienia i uwagi przy lekturze.

Moja ocena:
>>4-/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica.

niedziela, 22 lipca 2012

Eve - Anna Carey


Wydawnictwo: Amber
Przekład: Julia Wolin
Seria: The Eve Trillogy
Tom: 1
Rok wydania zagranicznego: 2011
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 301

„Eve” to pierwsza część trylogii o dziewczynie, żyjącej w świecie po zarazie, gdzie kobiety oddzielone są od mężczyzn i uczone, że stanowią oni dla nich zagrożenie. Tytułowa bohaterka właśnie kończy szkołę i jako najlepsza uczennica ma poprowadzić swoje koleżanki przez most do pobliskiego budynku, gdzie będą uczyły się zawodu. Jednakże dzień wcześniej Eve odkrywa straszliwą prawdę, że wychowanki szkoły nie czeka tak naprawdę wspaniałe życie, lecz… no właśnie co? Tego moi drodzy wam nie zdradzę, musicie się dowiedzieć sami. :) Przerażona nastolatka decyduje się na bardzo ryzykowny, czy wręcz samobójczy krok – ucieka za mury w głuszę pełną dzikich zwierząt, uzbrojonych gangów i okrutnych ludzi króla, bo nawet to jest lepsze od przyszłości, którą jej zgotowano. Czy poradzi sobie sama w dziczy?

Fabuła jest dosyć standardowa. Przypomina trochę „Intruza” Stephenie Meyer – ludzie muszą się ukrywać w jaskiniach przed wrogami, nie mają co jeść i okradają najeźdźców (a w tym przypadku raczej wojsko króla). Ale mimo wszystko nie mamy tu do czynienia z kosmitami, tylko z ludźmi, którzy zgotowali swym współbraciom okrutny los.

Wciągnęła mnie ta powieść, czytałam ja przez pół nocy i z żalem musiałam przerwać, bo okropnie mnie oczy bolały. Jednak rano, zaraz po przebudzeniu zabrałam się za nią znowu. Napisana jest bardzo lekkim, młodzieżowym językiem, który sprawia, że szybko się ją czyta. Jednak tych, którzy maja nadzieję, że przekazuje jakieś wartości, muszę rozczarować. To typowa rozrywka, przy której nie trzeba za wiele myśleć i można na chwile zapomnieć o codzienności.

Główna bohaterka na pierwszy rzut oka wydaje się troszkę głupia, czy może raczej naiwna. Pomimo tego, że jest najlepszą uczennicą, nie wie niczego co mogłoby pomóc jej przetrwać w obcym świecie za murami szkoły. W sumie nie ma co się dziwić, przecież nie była przygotowywana do takiego życia, jednak trochę mnie zastanawiało, że ślepo wierzyła w słowa swoich nauczycielek o cudownej przyszłości, która ją czeka, a nigdy wcześniej sama nie pofatygowała się, by sprawdzić, jak żyją absolwentki w drugim budynku… Przecież cechą dzieci jest ciekawość, wiec przynajmniej powinna się o to dopytywać. No ale dobra, zostawmy to, załóżmy, że ona i jej koleżanki, były z tych dzieci, co się ślepo słuchają. :)

Śmiać mi się chciało ilekroć wspomniane były „zajęcia z zagrożeń wywoływanych przez mężczyzn i chłopców”.  Co za pranie mózgu?! Ale przynajmniej po części wyjaśnia nieprzystosowanie Eve do życia. Jestem w stanie przyznać, że jakby komuś od małego wpajano takie bzdury, to zacząłby w końcu w nie wierzyć.
Innym ciekawym aspektem było wyobrażenie Ameryki jako monarchii, ale to już całkiem oddzielna historia.  Czyli w skrócie – Anna Carey miała pomysł na książkę może nie do końca oryginalny, ale ubarwiła go wieloma ciekawymi i zabawnymi szczegółami.

Podsumowując, „Eve” stanowiła całkiem przyjemną lekturę. Na pewno zadowoliła mnie w całości, bo właśnie tego poziomu oczekuję od tego typu książek. Mają być miłym odpoczynkiem, zakrapianym lekkim dreszczykiem emocji. „Eve” sprawdza się jako taka w stu procentach.

Moja ocena:
>>5/6<<

czwartek, 19 lipca 2012

Niezwykłe bitwy i szarże husarii - Radosław Sikora


Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 189

Z okładki:
„Niezwykłe bitwy i szarże husarii” to książka poświęcona najciekawszym starciom tego rycerstwa, a w szczególności jego spektakularnym zwycięstwom, osiąganym nad wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. Można w niej przeczytać m.in. o szarżach husarii, które rozbiły kilkunastokrotnie silniejszych nieprzyjaciół, czy też o heroicznej obronie przed około stokrotnie liczniejszym wrogiem.
Nie zabrakło także epizodów przegranych, które pokazują, że sama obecność husarii na placu boju nie wystarczała, aby wygrać walkę. Często ważniejsze okazywały się okoliczności, w których do niej doszło. Omówiono także bitwy, wokół których narosło wiele nieporozumień i które wciąż, niesłusznie, funkcjonują w literaturze jako symbole kryzysu tej kawalerii.

Moja recenzja:
Już od dawna pasjonuje mnie husaria. Ci wspaniali rycerze w lśniących zbrojach, dosiadający rączych rumaków. To moje zainteresowanie zaczęło się, gdy po raz pierwszy obejrzałam film „Ogniem i mieczem”, a miałam wtedy około dziesięciu lat. Od tamtej pory zawsze z radością powracam do tej wspaniałej ekranizacji słynnej powieści Henryka Sienkiewicza. Oglądałam już ją tyle razy, że znam większość dialogów na pamięć, a mimo to nadal mi się nie nudzi i oczarowuje.

Gdy tylko zobaczyłam książkę „Niezwykłe bitwy i szarże husarii” uznałam, że warto by pogłębić wiedzę na temat dokonań moich bohaterów młodości. Z zapartym tchem czytałam opisy przebiegu bitew, które rozegrały się w miejscach takich jak: Kircholm, Chocim, Mitawa, Smoleńsk, Domany, Wiedeń, czy Hodów, a także wielu, wielu innych… Dzięki temu opracowaniu dowiedziałam się, co je spowodowało,  ile osób brało w nich udział, czy jakim wynikiem się zakończyły.


W pełnym zrozumieniu strategii pomogły mi liczne mapy, gdzie rozrysowane zostały ruchy wojsk, a także inne zestawienia i tabele, zawierające na przykład rozkład sił i szyk jazdy, czy straty poniesione przez Polaków. W książce znajdziemy tez wkładkę z kolorowymi ilustracjami i rycinami, ukazującymi husarię, jej dowódców, czy szyk bitewny. Bardzo miło urozmaicają one lekturę.

Książka stanowi bardzo interesujące źródło wiedzy historycznej, pełne wyczerpujących opisów i cennych informacji. Styl autora jest łatwo przyswajalny dla każdego czytelnika, nienajeżony przesadnie naukowymi pojęciami. Bardzo podobało mi się sięganie przez pisarza do opisów i tekstów źródłowych, które pozwalały mi spojrzeć na bitwy z perspektywy ludzi, żyjących w tamtych czasach.

„Niezwykłe bitwy i szarże husarii” były bardzo przyjemną i pouczającą lekturą, która z całą pewnością zadowoli każdego laika. Jestem pewna, że nie pogardzi nią także czytelnik obeznany nieco w temacie. Polecam te książkę  wszystkim. Zdecydowanie jest ona pozycją, z którą powinien się zapoznać każdy Polak.

Moja ocena:
>>5/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuje Instytutowi Wydawniczemu Erica.

Ilustracje:
1) Kadr z filmu "Ogniem i mieczem"
2) Husarz - Józef Brandt
3) Atak husarii w Bitwie pod Kłuszynem 1610 - obraz Szymona Boguszowicza z 1620

*** 
Pragnę Was poinformować, że jutro wyjeżdżam nad morze i wracam w środę. Nie wiem jeszcze, czy przez ten czas pojawią się jakieś recenzje, może coś ustawię, ale nie obiecuję. 

sobota, 14 lipca 2012

Czerwony hotel - Graham Masterton

Tytuł oryginału: The Red Hotel
Wydawnictwo: Rebis
Przekład: Piotr Kuś
Rok wydania zagranicznego: 2011
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 265

Z okładki:
Sissy Sawyer potrafi przewidzieć przyszłość z kart i posiada zdolności parapsychiczne. Pewnego dnia Sissy odwiedza jej przyrodni bratanek Billy wraz ze swoją dziewczyną, T-Yon, którą nawiedzają potworne koszmary związane z jej bratem, Everettem. W tym samym czasie w należącym do Everetta Czerwonym Hotelu w Luizjanie, dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Znika pokojówka, zostawiając po sobie jedynie kałużę krwi. Słychać dziwne, niepokojące dźwięki, których źródła nie da się zlokalizować, w wannie znajdują się poćwiartowane zwłoki policjanta. Powoli staje się jasne, że to miejsce jest nawiedzone przez duchy poprzednich właścicieli, które chcą dokonać zemsty. Nie wiadomo jednak, za co chcą się mścić ani – co gorsza – jak je powstrzymać…

Moja recenzja:
Kilka lat temu zetknęłam się z "Czarnym aniołem", moją pierwszą powieścią tego autora. Nie wywarła ona na mnie specjalnie pozytywnego wrażenia i sprawiła, że przez długi okres czasu nie miałam ochoty sięgnąć po nic, co wyszło spod jego ręki. Ostatnio stwierdziłam, ze nie warto się jednak tak z gruntu uprzedzać i postanowiłam zapoznać się z jego najnowszą powieścią.

Właściwie to „Czerwony hotel” można bardziej sklasyfikować jako thriller niż horror. Nie wiem jak Wy, ale ja po horrorach oczekuję, że wbiją mnie w fotel, sprawią, że będę trzęsła się z emocji, dostarczą wyobraźni przerażających obrazów, tak że spanie w nocy na pewno nie będzie spokojne. Może fundowanie sobie takich wrażeń jest dziwne, ale chyba przede wszystkim tym zajmuje się ten gatunek. W powieści, którą dziś omawiam, nie znajdziemy przeszywającej do szpiku kości grozy, tylko raczej jej marny cień. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest kiepska, lecz, że jest zdecydowanie za mało straszna.

Pomysł na fabułę jest zaś całkiem ciekawy. Wydarzenia następowały po sobie powoli, przenikała je aura tajemniczości. Sugestywna narracja pozwalała czytelnikowi znaleźć się w centrum wydarzeń. Podobało mi się, że na przykład jak czytałam opisy strasznych hałasów, czy dziwnych zapachów, to odnosiłam wrażenie, że sama je czuję, że ich źródła znajdują się gdzieś obok mnie.

Dało się odczuć, że autor przygotował się wcześniej do pisania, zapoznał (przynajmniej teoretycznie) się ze sposobami wróżenia z kart, wyczuwania duchów i zjaw, czy odczytywania przyszłości. Wiedział o czym pisze i dzięki temu przedstawił te wszystkie paranormalne rzeczy w sposób zrozumiały i interesujący dla każdego czytelnika. Mnie osobiście zafascynowały używane przez główną bohaterkę magiczne karty z wymalowanymi na nich przedziwnymi obrazami i symbolami.

Co do głównych postaci, przyznam, że miałam mieszane uczucia w stosunku do Sissy. Przyzwyczaiłam się już do młodych, często nastoletnich kobiet, które odgrywały pierwsze skrzypce w innych powieściach, a tu zetknęłam się z dojrzałą, czy wręcz już podstarzałą panią, która wciągnięta w wir tajemniczych wydarzeń zapomniała o swoim wieku i hasała jak podlotek… No cóż – człowiek ma tyle lat, na ile się czuje, ale jak dla mnie to jednak trochę nie pasowało. Poza tym, co do reszty bohaterów to nie mam zastrzeżeń.

Podsumowując, „Czerwony hotel” z całą pewnością należał do bardzo wciągających powieści, które czyta się w zasadzie jednym tchem. Sprawił, że pozbyłam się mojej niechęci do twórczości pana Mastertona i z pewnością sięgnę jeszcze po coś więcej jego autorstwa. Książkę mogę polecić, jako dobry, niezobowiązujący przerywnik w pracy i codziennych obowiązkach. Może nie wywołuje wielkich emocji, ale na pewno jest ciekawą rozrywką.
Moja ocena: 
>>4/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis. 

poniedziałek, 9 lipca 2012

Tamtego lata - Susan Stephens, Jane Porter, Maggie Cox

Na niniejszą książkę składają się trzy mini powieści. Uznałam, że najlepiej będzie potraktować każdą z nich jako odrębną część, a na końcu wyciągnąć wspólne wnioski. A zatem do dzieła!


"Rybak z greckiej wyspy" - Susan Stephens

Tytuł oryginału: The Greek's Seven-Day Seduction 
Przekład: Marta Dmitruk

Dziennikarka Charlotte Clare spędza urlop na małej greckiej wyspie. Po trudnym rozwodzie szuka samotności i spokoju. Codziennie z  tarasu obserwuje morze i pracę przystojnego rybaka. Postanawia napisać artykuł o nim i jego prostym zajęciu, o życiu bez stresu i pośpiechu. Gdy jej gospodyni zabiera ją wieczorem do tawerny, Charlotte po raz pierwszy od dawna czuje radość, słysząc grecką muzykę i patrząc na tańczących mężczyzn. Wśród nich jest rybak z jej plaży. Wspólny taniec rozpoczyna ich znajomość. Od tej chwili spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Charlotte jest coraz bardziej zafascynowana Iannisem, ale niepokoi ją, że on nie mówi nic o sobie i trzyma ją na dystans...    

Ta historia oczarowała mnie od pierwszej strony. Bardzo spodobał mi się styl autorki, sprawiał, że powieść czytało się lekko i przyjemnie, dawał duże pole dla wyobraźni, dzięki dokładnym opisom greckiej wyspy z jej plażami, tawernami i klimatycznymi uliczkami. Przyznam, że momentami był wręcz poetycki. 
Co do fabuły to także nie odstawała treścią od formy. Tajemniczość Iannisa intrygowała i sprawiała, że chciało się jak najszybciej dowiedzieć, kim on tak naprawdę jest. A kiedy już prawda wyszła na jaw i okazało się, jak bardzo namieszała Charlotte, to przyznam szczerze, że aż poczułam wypieki na twarzy z emocji. 
Autorka wymyśliła w sumie prostą opowiastkę, która miała jednak spory potencjał i spokojnie mogła zostać rozbudowana i przetworzona na oddzielną, bardziej złożoną powieść. Szkoda, że tak się nie stało, ale dobrze, że miałam szanse w ogóle rozsmakować się w tej wspaniałej historii. 
Moja ocena: 5/6


"W cieniu i w słońcu" - Jane Porter

Tytuł oryginału: At the Greek Boss's Bidding 
Przekład: Krystyna Rabińska

 Kim jest nieznośny pacjent, który odprawia kolejne pielęgniarki i zniechęca do siebie wszystkich? Kristian Koumantaros, grecki biznesmen, przeżył wielką tragedię. W wypadku stracił wzrok i czucie w nogach. Przykuty do fotela odciął się od świata i zamknął w swojej rezydencji. Z kapryśnym pacjentem postanawia zmierzyć się szefowa agencji pielęgniarek, Elizabeth Hatchet. Jej upór i arogancja oraz nieufność Kristiana sprawią, że rehabilitacja przybierze nieoczekiwany obrót…

Ta część nie była już taka dobra, jak pierwsza i ostatnia, jednakże także miała w sobie jakiś specyficzny urok. Moim zdaniem wydarzenia rozgrywały się w niej za szybko, przez co straciła na wiarygodności.  Bohaterowie zostali słabo zobrazowani, mieli raczej nieskomplikowane charaktery, a czytelnik mógł dowiedzieć się o nich tylko kilku szczegółów niezbędnych w fabule. Plusem tak jak i w początkowej powieści były opisy kultury Greków i greckiej przyrody, choć niestety ich liczba nie była aż tak duża... 
Jednakże cała historia nie była aż taka zła, a koniec bynajmniej nie wpędzał w depresję. :)
Moja ocena: 3,5/6

"Odnaleźć dom" - Maggie Cox

Tytuł oryginału: The Mediterranean Millionaire's Mistress 
Przekład: Magdalena Filipczuk

 Ianthe nosi greckie imię i ma piękne kruczoczarne włosy. Całe życie spędziła w Anglii, ale zawsze czuła, że jest inna. Kiedy dowiaduje się, że została adoptowana, przyjeżdża do Grecji, szukając swoich korzeni i prawdziwej tożsamości. Już pierwszego wieczoru, spacerując krętymi uliczkami, czuje, że znalazła się we właściwym miejscu. W malutkiej galerii poznaje Lysandra, greckiego fotografa. To on zaprosi ją na przyjęcie, które odmieni jej życie...


No i końcówka - znów bardzo interesująca i przyjemna, zupełnie jak początek. Tak jak lubię, bohaterowie mieli tajemnice z przeszłości, nie byli jednoznaczni, ciekawili charakterem i przyzwyczajeniami. 
Autorka wspaniale oddała atmosferę wyspy, sprawiła, że ogromnie zachciało mi się byc na miejscu Ianthe i móc wygrzewać sie na wspaniałych plażach, czy kapać się w przejrzystym morzu. W Grecji musi być naprawdę wspaniale - te wąskie uliczki, małe sklepy i tawerny, pozostałości antycznych budowli... Tak bardzo pragnę to wszystko zobaczyć. Kto wie, może kiedyś moje marzenie się spełni?
Niestety zmuszona jestem zaznaczyć, że cała opowieść była niestety dosyć przewidywalna i schematyczna, jednak styl i krajobrazy trochę to nadrobiły. 
Moja ocena: 4,5/6


Czas zatem na wrażenia końcowe. Uważam, że książka jest idealną lekturą na wakacje. Wszystkie opowieści są lekkie, nie wymagają skupienia przy czytaniu i można się przy nich zrelaksować. Mi bardzo podoba się okładka, idealnie uosabia treść wszystkich historii i wzbudza przyjemne skojarzenia. Lektura tych powieści sprawiła, że teraz ogromnie chcę pojechać nad morze i spędzić mile czas w blasku słońca tak jak bohaterki. Może także poznam jakiegoś przystojniaka, z którym połączy mnie wielka miłość. Czemu nie? ;)
A teraz już koniec żartów - gorąco polecam wszystkim te miłe letnie opowiastki. 


Ocena końcowa:
>>4,5/6<<

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Harlequin.

niedziela, 8 lipca 2012

Potem - Rosamund Lupton

Tytuł oryginału: After
Wydawnictwo: Świat Książki
Przekład: Agnieszka Wyszogrodzka - Gaik
Rok wydania zagranicznego: 2011
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 397




Opis:
W londyńskiej szkole rozgrywają się zawody, gdy wybucha pożar. Grace, matka Jenny, wbiega do środka płonącego piekła, gdy nagle coś ciężkiego uderza ją w głowę i kobieta zapada w stan śpiączki. Uwalnia się ze swojego ciała i spotyka "ducha" swojej córki. Obie nie wiedzą, kim lub czym są: żyją, ale mogą poruszać się poza ciałem. Razem przechodzą przez koszmar i z góry obserwują toczące się wydarzenia. Wychodzi na jaw, że szkoła nie spłonęła przypadkowo. Kto podłożył ogień? Czy dyrektorka, chcąca wyłudzić odszkodowanie, ratując czy dręczyciel Jenny? Tymczasem w szpitalu okazuje się, że przed Jenny kilka tygodni życia, jeśli nie znajdzie się dla niej dawca serca. Grace chciałaby oddać córce swoje serce. Musi tylko szybko poinformować o tej decyzji swojego męża... 


______________________________

Jakiś czas temu miałam ogromnego farta i udało mi się przyjść do biblioteki miejskiej akurat w chwili, gdy pani bibliotekarka wrzucała na półki najgorętsze nowości. Wyszłam obładowana chyba piętnastoma książkami, a wśród nich było także "Potem", o którym zdążyłam już usłyszeć wiele pozytywnych opinii. Niemal natychmiast po przybyciu do domu zabrałam się za czytanie. I wiecie co? ... Wpadłam po uszy. Niemalże nie mogłam się oderwać od tej niesamowitej historii. A wszystko na pozór wydaje się takie proste. Oto w szkole wybucha pożar, kilka osób zostaje rannych, policja podejrzewa, że to podpalenie... Bez wątpienia na niezwykłość tej powieści wpłynęło oddzielenie dusz głównych bohaterek od ich pozostających w śpiączce ciał. To właśnie one usiłowały dociec, co tak naprawdę wydarzyło się owego feralnego dnia, który zapowiadał się niczym nie różnić od innych, a skończył się tragicznie. 

Czytaliście może taką powieść "A gdyby to była prawda?" autorstwa Marc'a Levy'ego? Otóż tam też został wykorzystany koncept oddzielenia się duszy od ciała. Niemniej bohaterka Levy'ego mogła przenosić się wszędzie, gdzie tylko zechciała, a Lupton pozwoliła Grace i Jenny bezpiecznie poruszać się po szpitalu, a poza jego terenem musiały one znosić potworny ból.  Działo się tak dlatego, że na ich dusze oprócz wspomnień składały się także bardzo wyostrzone zmysły. Ciekawy pomysł uatrakcyjniający znacznie fabułę. Bo przecież czy zawsze musi być łatwo?  

Podobała mi się nutka grozy w tle omawianej powieści. Wszak na życie bohaterek dybał tajemniczy i nieuchwytny czarny charakter, który prawdopodobnie miał także związek z podpaleniem, choć mógł to być także tajemniczy prześladowca Jenny sprzed wypadku. A może stanowił on jedną i tą samą osobę?

Fajne było w tej książce właśnie to, że za nic nie mogłam dociec, kto tak naprawdę jest winien i do końca się nie domyśliłam. Wokół kręciło się tylu podejrzanych, którzy mogli mieć motyw, czy też interes w tym by puścić z dymem szkołę, że naprawdę nie wiedziałam na kim się skupić. Miałam pewność w stosunku do jednego - nie zrobiła tego osoba, którą podejrzewała policja. Czy jednak miałam rację? Tego dowiecie się tylko sięgając po książkę. Mnie osobiście zakończenie ogromnie zaskoczyło i mam nadzieję, że dla Was też będzie niespodziewane. 

Dopiero teraz wstawiając okładkę powieści do posta zorientowałam się, że przedstawia ona nadpalone zdjęcie. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam. Jednak ten chytry zabieg sprawił, że bardzo pasuje ona do treści zawartych w książce, a czerwona spódniczka biegnącej dziewczyny przyciąga wzrok.  

"Potem" to bardzo interesująca powieść, obfitująca w chwile pełne emocji i wiele niespodziewanych zwrotów akcji. Sądzę, że jest ona w stanie zaciekawić każdego, ze względu na to, że łączy w sobie niebanalny thriller a także powieść o ogromnej sile miłości. 
Polecam. 

Moja ocena:
>>5/6<<

piątek, 6 lipca 2012

Operacja Leopard. Gorzkie zwycięstwo - Leo Kessler

Tytuł oryginału: Storm troop
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Przekład: Joanna Jankowska
Seria: Edelweiss Strzelcy Alpejscy
Rok wydania polskiego: 2012
Ilość stron: 231

Z okładki: 

Kapitulacja Włoch, wrzesień 1943 rok. Brytyjczycy postanawiają opanować wyspy Dodekanezy, leżące niedaleko wybrzeży Turcji. Ten niewielki archipelag wysp greckich pozwalał kontrolować trasy żeglugowe do Turcji. Niemcy nie mogą pozwolić sobie, aby neutralny kraj dostał się pod wpływy aliantów. Dlatego postanawiają przeprowadzić operację "Leopard". Zdobycie wyspy Leros, górzystej i mocno zalesionej, wymaga użycia wyspecjalizowanych jednostek spadochronowych i górskich. Rolę tej ostatniej znakomicie wypełnił wydzielony elitarny oddział korpusu Strzelców Górskich Edelweiss.

____________________________

Moja recenzja:

Od zawsze pasjonowały mnie powieści historyczne. Opowieści rozgrywające się na tle dawnych wydarzeń nabierały w moich oczach szczególnej barwy. Tym razem postanowiłam sięgnąć do czasów II Wojny Światowej. "Operacja Leopard" to moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Kesslera. 

Główni bohaterowie to żołnierze elitarnego niemieckiego korpusu alpejskiego, którzy zostają wysłani przez Adolfa Hitlera na ryzykowną, czy wręcz samobójczą misję przejęcia wyspy Leros, pozostającej w rękach Aliantów. Grupa musi zdobyć szczyt góry Clidi i spacyfikować stacjonujące tam włoskie jednostki. Zanim jednak do tego dojdzie muszą dopłynąć do wyspy i nie dać się zauważyć i zabić wrogom. Rejs statkami udającymi kutry rybackie na początku idzie jak po maśle, jednak po jakimś czasie pojawiają się niespodziewane problemy, znacznie gorsze niż dokuczająca mężczyznom choroba morska. Losy misji wiszą na włosku, zanim się jeszcze na dobre rozpoczęła. Czy mimo wszystko uda się wypełnić zadanie?

Szczerze mówiąc, to z początku byłam raczej negatywnie nastawiona do postaci. Nie umiałam sympatyzować z Niemcami, którzy wszak nie należeli na tej wojnie do naszych przyjaciół. Cały czas miałam nadzieję, że w końcu szczęście przestanie się do nich uśmiechać. Nie potrafiłam spojrzeć na wydarzenia obiektywnie. Jednak w toku powieści i szybko rozwijającej się akcji zapomniałam o uprzedzeniach i w pełni rozkoszowałam się lekturą. 

Bardzo podobały mi się dobrze wykreowani bohaterowie. Różnili się charakterami i zwyczajami, nie byli tylko zwykłą żołnierską masą. Dowodzący jednostką pułkownik cechował się wrażliwością, cenił życie ludzkie, potrafił myśleć perspektywicznie i dostrzegać zło, szerzące się w niemieckiej armii. Zaś jego zastępca Greul stanowił kompletne przeciwieństwo dowódcy - był fanatykiem nazizmu, ślepo podporządkowywał się rozkazom oraz czerpał przyjemność z przemocy i bezmyślnego mordowania. Ciekawymi postaciami byli także Jap i Byk Jo, którzy każdą przerwę między misjami wykorzystywali na picie i szaleństwa z panienkami. Te ich perypetie opisane w książce stanowią miły przerywnik pomiędzy potworną rzeczywistością walk, a zabawne dialogi potrafią rozśmieszyć i rozładować najbardziej napięte sytuacje. 

To bardzo interesujące, jak odrobina taktyki, sprytu a przede wszystkim psychologii wroga potrafią doprowadzić do przechylenia szali zwycięstwa. Żeby to dokładnie przedstawić musiałabym zdradzić Wam koniec, co byłoby totalną katastrofą, bo to właśnie na niego się z niecierpliwością czeka przez cały czas czytania. Powiem tylko, że jest naprawdę zaskakujący i zupełnie nieprzewidywalny. 

Powieść czytało mi się bardzo szybko, można powiedzieć, że wręcz ją pochłonęłam. Myślę, że oprócz świetnej fabuły, jest to także zasługa dobrego rozmiaru czcionki. Dla moich oczu jest ona wręcz idealna, gdyż nie męczy wzroku. Miłym zaskoczeniem po skończeniu powieści był dla mnie bonus w postaci sześciu pierwszych rozdziałów kolejnej części serii, który od razu przeczytałam. Chcę mieć jej kontynuację!

Bardzo podobała mi się ta książka i mogę ją Wam z czystym sumieniem polecić.

Moja ocena:

>>4,5/6<<


(Piątki nie dałam ze względu na patriotyzm, jaki w sobie podczas tej lektury odnalazłam, poza tym małym mankamentem, że jest to powieść o niemieckich, a nie polskich żołnierzach, to nie ma żadnych innych wad. :)

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica. 

czwartek, 5 lipca 2012

Posumowanie czerwca + tag 11

W czerwcu udało mi się przeczytać 9 książek. Były to:


1. "Córka kata" - recenzja - 5/6
2. "S@motność w sieci" - recenzja - 4,5/6
3. "Intymna teoria względności" - 5,5/6
4. "Listy do dzieci" - recenzja - 6/6
5. "A między nami ocean..." - recenzja - 5/6
6. "Wampir z M-3" - recenzja - 4/6
7. "Rekrut" - recenzja - 4,5/6
8. "Szewc z Lichtenrade" - recenzja - 5/6
9. "Potem" - 5/6 (recenzja niebawem)


Ilość przeczytanych stron: 3013
Ilość stron dziennie: 100,4

Ilość zrecenzowanych - 13
Nawiązane współprace - 2 - z Wydawnictwem Rebis i Instytutem Wydawniczym Erica. Dziękuję za zaufanie!

Najlepsza książka miesiąca:
# "Listy do dzieci"
# "Intymna teoria względności"

Najgorsza książka miesiąca:
# nie było żadnej, którą mogłabym uznać za beznadziejną

Największe rozczarowanie:
# brak :D

Wyzwania:
# Haruki Murakami - 0
# Z półki - 5
# Book z nami - 20,5 cm
# Trójka e-pik - 1/3


Miesiąc prezentuje się bardzo dobrze, jestem zadowolona z wyników, jakie udało mi się osiągnąć. 




Zasady zabawy są następujące:
1. Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich "Tagger" i odpowiedzieć na nie na swoim blogu.
2. Następnie wybiera 11 nowych osób do tagu i podaje je w swoim poście.
3. Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w tagu i napisz je w tagowym poście.
4. Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś.
5. Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane

 Ku mojej ogromnej radości zostałam otagowana przez wiele osób. Zamieszczam więc poniżej moje odpowiedzi. 



Pytania od Miłośniczki Książek:
01.spodnie czy spódniczka? - spodnie
02. obcasy czy na płaskim? – na płaskim
03. pies czy kot? - kot
04. makijaż czy naturalność? - naturalność
05. laptop czy stacjonarny? - laptop
06. jezioro czy basen? - basen
07. wczesne wstawanie czy leniuchowanie? - leniuchowanie
08. szkoła czy praca? - praca
09. napoje gazowane czy woda mineralna? – woda mineralna
10. odważna czy nieśmiała? - nieśmiała
11. miasto czy wieś? - wieś

Pytania od Melanii:
woda gazowana czy niegazowana? - niegazowana
pomidor czy ogórek? - pomidor
spodnie czy spódnica? - spodnie
James Rollins czy Camilla Lackberg? – yyy… nie czytałam żadnego…
urlop - Włochy czy Węgry? - Włochy
Kubuś Puchatek czy Miś Uszatek? – Kubuś Puchatek
miód czy cukier? - miód
czekolada gorzka czy nadziewana? – mleczna :)
seriale telewizyjne - tak czy nie? - tak
czas - zegarek czy komórka? - zegarek
ranek czy wieczór? - wieczór

Pytania od Sylwuch:
1. Balerinki czy szpilki? - balerinki
2. Kawa czy herbata? - herbata
3. Czekolada czy ciasto? - ciasto
4. Impreza w klubie czy domówka? - domówka
5. Audiobooki czy e-booki? – e-booki
6. Morze czy góry? - morze
7. Woda gazowana czy niegazowana? - niegazowana
8. Wiśnie czy czereśnie? - czereśnie
9. Kryminał czy fantasy? - fantasy
10. Czarny czy biały? – czarny
11. Kolczyki czy bransoletka? – kolczyki

Pytania od Angeli:
czekolada biała czy mleczna? - mleczna
Harry Potter czy Zmierzch? – Potter my lover :)
spódnica czy spodnie? - spodnie
rower czy rolki? - rower
fantastyka czy kryminał? - fantastyka
rock czy pop? – rock
zwyczajny lakier czy tipsy? - lakier
tymbark czy frugo? - tymbark
tatuaż czy kolczyk? - kolczyk
gitara czy perkusja? - gitara
komedia czy horror? - horror

Pytania od Elen:
- Herkules Poirot czy Sherlock Holmes? - Holmes
- Londyn czy Paryż? - Paris
- Podróżowanie po świecie czy stałe miejsce zamieszkania? - podróżowanie
- Gazeta codzienna czy miesięcznik? - miesięcznik
- Powieść czy jej ekranizacja? - powieść
- Serial polski czy zagraniczny? - zagraniczny
- Liceum czy technikum? - liceum
- Polski czy matematyka? - matma
- Facebook czy nasza-klasa? - facebook
- Biblioteka czy księgarnia? - biblioteka
- Kryminał czy powieść obyczajowa? - obyczajowa


Moje pytania:
1.       Plaża czy górskie spacery?
2.      Teatr czy filharmonia?
3.      Słońce czy deszcz?
4.      Noc czy dzień?
5.      Discman czy odtwarzacz mp3?
6.      Sok jabłkowy czy pomarańczowy?
7.      Zdjęcia czarno-białe czy w kolorze?
8.     Komedie czy horrory?
9.      Lody czy gofry?
10.  Nowości wydawnicze czy powieść sprzed kilkunastu lat?
11.   Biblinetka czy lubimyczytać?

Zapraszam do zabawy:
Basia
Leger
Scorpius
fyszka
Summer
Kamyk
Megajra
Sophie

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Uwaga!

Wszystkie teksty zawarte na niniejszym blogu chronione są prawem autorskim [na mocy: Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994r o prawie autorskim i prawach pokrewnych]. Kopiowanie treści, choćby fragmentów oraz wykorzystywanie ich w innych serwisach internetowych, na blogach itp itd wymaga pisemnej zgody autorki bloga.