Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 10/2013
Cykl: Stowarzyszenie Accelerati
Tom: 1
Ilość stron: 320
Po pewnych strasznych wydarzeniach Nick razem z ojcem i młodszym bratem przeprowadzają się do starego domu po ciotce Grecie. Na strychu chłopak znajduje pełno starych gratów takich jak toster, magnetofon, lampa estradowa i inne. Postanawia urządzić garażową wyprzedaż. Ku jego zaskoczeniu zjawiają się tłumy ludzi, które w dzikim szale wykupują całe to barachło. Na koniec przyjeżdżają ludzie w pastelowych garniturach, oferując mu ogromne sumy za wszystko, co jeszcze zostało. Wkrótce okazuje się, że przedmioty te zostały przerobione przez geniusza i każdy z nich posiada jakieś odrębne właściwości. Zapalona lampa estradowa przyciąga uwagę i wprawia w trans, toster generuje energię, magnetofon nagrywa prawdziwe myśli. Nick zamierza odzyskać to, co sprzedał i nie dopuścić by wpadło w łapy groźnych osobników w pastelowych garniturach. Czy mu się uda?
Muszę przyznać, że powieść jest bardzo zabawna, uśmiałam się przy niej ogromnie, miejscami przekraczała aż granice absurdu, ale postanowiłam nie brać jej na serio i przymknąć oko na coraz to nowe dziwactwa. Dzięki temu mogłam zabawić się przy komediowej i emocjonującej lekturze. Myślę, że książka ma w sobie wszystko, co może zainteresować młodego czytelnika. Mamy tu liczne tajemnice z przeszłości, niesamowite przedmioty, złowrogą organizację, niewyjaśnione zagadki i trójkąt miłosny. Jednocześnie fabuła jest oryginalna, stanowi wytchnienie od niesamowitych osobników takich jak wilkołaki czy wampiry, których ostatnio wszędzie się namnożyło. Przypomina mi powieści i filmy młodzieżowe, które były na topie zanim zrobił się bum na istoty paranormalne. Pamiętacie takie polskie filmy o samo-jeżdżących sankach, magicznej kredce i takiej jakby kuli, która potrafiła przemieniać przedmioty i ludzi w coś innego? "Strych Tesli" przypominał mi je zarówno fabułą, jak i humorem. Dzięki niemu powróciłam wspomnieniami do cudownych czasów dzieciństwa. Muszę koniecznie powtórzyć tę wyprawę, gdy wyjdzie kolejny tom.
Polecam powieść młodzieży a także czytelnikom nieco starszym, którzy chcą rozerwać się przy fajnej lekturze i powspominać swoją młodość. na pewno się na niej nie zawiedziecie!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Egmont.
sobota, 23 listopada 2013
czwartek, 21 listopada 2013
"Samoa" i "Meksyk" - Martyna Wojciechowska
Kto raz widział w telewizji Martynę
Wojciechowską, nie pozostanie obojętny. Niezależnie od tego, czy
obserwujemy ją w programach telewizyjnych, podczas publicznych
wystąpień, w licznych wywiadach czy jako uczestniczkę kolejnej
akcji społecznej, podziwiamy jej niespożytą energię, chęć do
działania i walkę z szarą codziennością. Najbardziej jednak
imponuje nam jej zamiłowanie do ryzykownych podróży oraz
osiągnięcia w wspinaczce wysokogórskiej. Z radością odkryłam,
że oprócz reportaży telewizyjnych Martyna pisze barwne opowieści
zawierające najciekawsze przygody i doświadczenia podróży po,
chyba wszystkich, krajach świata.
Do moich rąk trafiły dwie niesamowite
książeczki wydane przez wydawnictwo G+J. Z faktu tego bardzo
się ucieszyłam, gdyż ogromnie interesuję się geografią i
podróżami. A lektura tych pozycji pozwoliła mi na darmowe
przebieżanie i doświadczanie innych miejsc i kultur z wygodnego
zacisza domowego.
W „Samoa” Martyna zaprasza w świat
egzotyki tego kraju. Na początku znajduje się krótkie kompendium
geograficzne, niczym zwięzła lekcja geografii z mnóstwem
przystępnych i ciekawych faktów dotyczących wysp Samoa. Na
podstawie tych informacji można już wstępnie planować nawet
budżet podróży, gdyż dowiadujemy się w nich np. o cenie hoteli,
jedzenia czy komunikacji. Dalej autorka przytacza szereg
intrygujących ciekawostek o tym kraju, aby następnie przejść do
opisu życia poznanej Vaitoa’i Toelupe, którą czyni bohaterką
swego reportażu. Jest to historia niezwykłej
dwudziestosześciolatki, która na świat przyszła w męskim ciele,
jednak czuje się kobietą. Jak bardzo trudne i ciężkie jest jej
życie pokazują kolejne strony opowieści Martyny. Czy jest to
problem społeczny w tym państwie, dowiecie się z lektury.
Kolejna książka prowadzi nas do
Meksyku. Podróżniczka wprowadza nas w klimat tego miejsca podobną
techniką jak poprzednio, sypiąc garścią interesujących
informacji dotyczących życia w tym kraju. A w dalszej części
przechodzi do opowieści, której bohaterką czyni kolejną kobietę
– Hildę Tenorio, z zawodu – matadorkę! Wow, ta kobieta naprawdę
poskramia byki podczas corridy. A jest taka niepozorna z wyglądu.
Skąd mi o tym wiadomo? W tym miejscu muszę nadmienić, że obie
książki są przebogato ilustrowane zdjęciami Martyny z tych
podróży, które są uzupełnieniem opisów autorki oraz czynią
narrację bardzo autentyczną.
Obie książki czyta się jednym tchem,
albowiem podróżniczka prezentuje lekki styl. Widać, że opisując
obserwowany świat, odbiera go w niezwykle życzliwy sposób. Jest
pełna empatii, tolerancji, zrozumienia, a przede wszystkim jest
otwarta na świat i pozbawiona negatywnych emocji. Martyna
Wojciechowska nie ocenia rzeczywistości, komentarz pozostawia
czytelnikowi. Chociaż widać, że w odbiór świata wciąga się bez
reszty.
Lekturę obu tych
książeczek z całego serca polecam. Jest to świetny i tani sposób
na ciekawe spędzenie wolnego czasu. Bez ruszania się z
domu można się udać w inspirującą podróż do zakątków świata
tak odległych, że aż niewyobrażalnych. A jeśli komuś przy tej
okazji zaświtało w głowie marzenie o podróży w nieznane, to
autorce na pewno pozostanie kolejna satysfakcja.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książek dziękuję serdecznie wydawnictwu G+J.
Moje wypieki i desery - Dorota Świątkowska
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 10/2013
Ilość stron: 304
Data wydania: 10/2013
Ilość stron: 304
Czy lubisz piec ciasteczka? Jeśli tak,
to zapraszam do znakomitej lektury. Jeżeli twoja odpowiedź brzmi
„nie”, to zapraszam jeszcze bardziej!
„Moje wypieki i desery” to książka
wydana przez znaną polską blogerkę Dorotę Świątkowską, której
bloga śledzę już od dawien dawna, wzdychając nad cudami, które
wypieka własnymi rękami, z wielkim żalem, że nie mogę na bieżąco
poczuć ich zapachu i smaku. Teraz autorka zapraszam do pokaźnej
książki, w której oferuje mnóstwo przepysznych przepisów.
Kolekcję rozpoczyna rozdział o
babeczkach i muffinkach. Są to przepisy bardzo nowoczesne, nie
znajdziesz w nich banału. Każda babeczka zawiera w sobie
niespodziankę, a babeczki czekoladowe z malinami, które miałam
okazję wypróbować to po prostu poezja.
Miłośnicy ciasteczek odnajdą każdy coś dla siebie. Miłośnicy zdrowej żywności: wypieki
razowe, tradycjonaliści: bitki z makiem, zwane tanecznie baletkami,
a szperający w poszukiwaniu łakoci na nadchodzące Boże Narodzenie
– przepisy na choinki z piernika.
Autorka nie zapomniała, iż wielkich
zwolenników zdobyła w Polsce francuska tarta i pięknie wywodzi, że
jej polskim bratem jest nasz wielkanocny mazurek! Fistaszkowy z
mleczną czekoladą – co wy na to? Dopiero lektura tej książki
dała mi wiedzę na temat tego, jak powinno się piec bezę. To już
wyższa szkoła jazdy.
Dorota Świątkowska udowadnia, że
umie inspirująco czerpać z tradycji. Dlatego zapewne spotykamy w
tej książce szereg znakomitych przepisów, niby tradycyjnych ciast
drożdżowych, serników i tortów. Napisałam niby, bo nie są to
przepisy oczywiste. Autorka sięga po wiele nowoczesnych rozwiązań.
Umiejętnie wkomponowuje ciekawe składniki, np. chałwę do sernika,
dynię do drożdżówki, nadając wypiekom intrygujący smak.
Prezentowane przepisy na torty są lekkie i w sumie nietrudne.
Aczkolwiek nie podjęłam się jeszcze wyzwania, jakim jest wypiek
tortu.
W rozdziale „Od sasa do lasa”
dzieją się istne czary! Znajdziemy tam przepis na wykorzystanie np.
nutelli i orkiszu. Jeśli ktoś życzy sobie makowca na biszkopcie,
to zapraszam na stronę 248. Absolutnych łasuchów na zakończenie
skusi prezentacja przepisów na lody, sorbety i inne przepyszne zimne
desery.
Nie ma co ukrywać. Cała książka
jest wyjątkowa, smakowita i, jakby określiła to jurorka pewnego
show telewizyjnego, Małgorzata F. „jest do schrupania!”.
Atrybutem tej pozycji z całą pewnością są dobrej jakości
fotografie, nad którym można rozpłynąć się z zachwytu. Po
prostu pycha! A same przepisy zapodane prostym językiem, dokładne
(z podaniem czasu pieczenia i przygotowania) są dla każdej osoby,
niezależnie od stopnia wtajemniczenia w krainę wypieków.
Polecam bardzo serdecznie. Jednocześnie
pragnę zauważyć, że warto pokusić się o zakup „Moich wypieków
i deserów” jako prezent na Święta dla mniejszych czy większych
miłośników jedzenia. Lektura wydana jest w porządnej twardej
oprawie. Na okładce widnieje zdjęcie, które tylko zachęca do
dalszej penetracji tej książki. Czcionka i oprawa graficzna tworzą
spójną kompozycję. Dla mnie jest to nieodłącznym element kuchni.
Książka stoi na głównej półce, tuż obok mąki, oleju i mleka.
Moja ocena:
10/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Egmont.
poniedziałek, 18 listopada 2013
Czas żniw - Samantha Shannon
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 11/2013
Cykl: The Bone Season
Tom: 1
Ilość stron: 520
W 1859 roku na ziemię przybyli Refaici, istoty zdolne do kontaktu z zaświatami, karmiące się aurą. Zawarli pakt z rządem brytyjskim, na mocy którego w Oksfordzie powstała ściśle tajna kolonia karna dla jasnowidzów - ludzi wyczuwających duchy, uznawanych za odmieńców przez resztę społeczności.
Akcja powieści rozpoczyna się w 2059 roku, Wielka Brytania przekształciła się w Sajon - totalitarne państwo, złożone z miast - cytadel, gdzie obowiązuje godzina policyjna, a jasnowidze nie są tolerowani. W cytadeli Londyn poznajemy Paige Mahoney, dziewczynę o niezwykłych zdolnościach, działającą w podziemiu, czyli syndykacie. Dziewiętnastolatka jest śniącym wędrowcem - potrafi opuszczać swoje ciało i wędrować po zaświatach jako duch, wyczuwać umysły innych ludzi, a także wnikać w nie. Jej talent jest niezwykle rzadki, co sprawia, że jest faworytą mim-lorda syndykatu Jaxona Halla. Pewnego dnia podczas powrotu do domu, nastolatka natyka się w metrze na strażników Sajonu. Przerażona wizją zamknięcia w wierzy, tortur i śmierci, atakuje ich a potem ucieka. Jeszcze tego samego wieczoru na jej trop wpadają Refaici, porywają ją i zabierają do Oksfordu. Tam zostaje przydzielona pod kuratelę Naczelnika, małżonka Władczyni rasy Refaitów, która chce przetestować jej zdolności, a potem przywłaszczyć je dla siebie. Paige znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy uda jej się uciec z kolonii? A może razem z innymi więzionymi jasnowidzami wzniecą otwarty bunt?
Na początku ciężko mi było połapać się w całej tej historii. Zacznijmy od tego, że sięgnęłam po książkę w ramach odpoczynku od nauki biofizyki, gdzie torpedowały mnie tylko jakieś wzory, definicje, pojęcia, tabelki i inne koszmarki. Chciałam choć przez chwilę się odprężyć, przestać się skupiać. Otworzyłam sobie "Czas żniw" i co zobaczyłam? Jakieś odnośniki, podziały, znowu te przerażające tabele! "-Nieeeeeeeeeeeeee!" - wrzasnęłam i odrzuciłam książkę na stolik. Po chwili jednak znowu po nią sięgnęłam, bo nie miałam już nic innego, co bym mogła w tej chwili poczytać. Jakoś się przemogłam i przebrnęłam przez te kilka stron, zawierających kategorie jasnowidzów. Nic z tego nie zapamiętałam, ale ku mojemu zdziwieniu, gdy zaczęłam wgryzać się w tekst, te pojęcia do mnie powracały i było mi łatwiej zrozumieć złożoną strukturę syndykatu. Po kilku rozdziałach wiedziałam już mniej więcej, na czym to wszystko polega i dalsza lektura sprawiła mi wielką przyjemność.
Paige cały czas pakowała się w tarapaty, nie było zatem czasu na nudę. Bardzo ciężko było mi robić przerwy w czytaniu i powracać do nauki. Mówiłam sobie "jeszcze jeden rozdział" i zazwyczaj kończył się on tak, że nie sposób było odłożyć powieści. Trzeba oddać autorce, że urywając rozdział w najbardziej emocjonującym momencie, pobudzała czytelnika do szybkiego powrotu do książki, a także sprawiała, że czytało się ją bardzo szybko. Szczerze mówiąc, to bardzo żałowałam, gdy zostało mi do końca jakieś sto stron, że zaraz skończę lekturę. Dlatego zrobiłam sobie przerwę i wybrałam się na przejażdżkę z rodziną, chcąc odwlec chwilę wielkiego finału, ale efekt był taki, że cały czas myślałam, co tam się stanie, a gdy wróciłam do domu, jak szalona rzuciłam się do dalszego czytania.
Ze wszystkich paranormalnych zdolności zawsze najbardziej interesowała mnie telepatia, dlatego ogromnie zaciekawiła mnie książka, której bohaterowie, cechowali się różnymi jej rodzajami. Talent Paige ogromnie mi się spodobał, a także jej określenie "śniący wędrowiec" i pseudonim "Blada Śniąca". Tłumaczka świetnie przełożyła je z angielskiego.
Powieść wymaga skupienia, gdyż trzeba poznać wszystkie rodzaje jasnowidzów, ogarnąć strukturę syndykatu, a także historię Sajonu. Pomagają w tym tabelki z początku i słownik z końca książki. Gdy już się przyswoi te informacje, dalsza lektura jest wspaniałą przygodą, nie można się od niej oderwać, a gdy do przerwy zmuszają nas jakieś nagłe okoliczności, to i tak cały czas się o niej myśli. Z utęsknieniem czekam na kolejną część, muszę koniecznie poznać dalsze losy mojej ulubionej bohaterki.
Moja ocena:
8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu SQN.
Data wydania: 11/2013
Cykl: The Bone Season
Tom: 1
Ilość stron: 520
W 1859 roku na ziemię przybyli Refaici, istoty zdolne do kontaktu z zaświatami, karmiące się aurą. Zawarli pakt z rządem brytyjskim, na mocy którego w Oksfordzie powstała ściśle tajna kolonia karna dla jasnowidzów - ludzi wyczuwających duchy, uznawanych za odmieńców przez resztę społeczności.
Akcja powieści rozpoczyna się w 2059 roku, Wielka Brytania przekształciła się w Sajon - totalitarne państwo, złożone z miast - cytadel, gdzie obowiązuje godzina policyjna, a jasnowidze nie są tolerowani. W cytadeli Londyn poznajemy Paige Mahoney, dziewczynę o niezwykłych zdolnościach, działającą w podziemiu, czyli syndykacie. Dziewiętnastolatka jest śniącym wędrowcem - potrafi opuszczać swoje ciało i wędrować po zaświatach jako duch, wyczuwać umysły innych ludzi, a także wnikać w nie. Jej talent jest niezwykle rzadki, co sprawia, że jest faworytą mim-lorda syndykatu Jaxona Halla. Pewnego dnia podczas powrotu do domu, nastolatka natyka się w metrze na strażników Sajonu. Przerażona wizją zamknięcia w wierzy, tortur i śmierci, atakuje ich a potem ucieka. Jeszcze tego samego wieczoru na jej trop wpadają Refaici, porywają ją i zabierają do Oksfordu. Tam zostaje przydzielona pod kuratelę Naczelnika, małżonka Władczyni rasy Refaitów, która chce przetestować jej zdolności, a potem przywłaszczyć je dla siebie. Paige znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Czy uda jej się uciec z kolonii? A może razem z innymi więzionymi jasnowidzami wzniecą otwarty bunt?
Na początku ciężko mi było połapać się w całej tej historii. Zacznijmy od tego, że sięgnęłam po książkę w ramach odpoczynku od nauki biofizyki, gdzie torpedowały mnie tylko jakieś wzory, definicje, pojęcia, tabelki i inne koszmarki. Chciałam choć przez chwilę się odprężyć, przestać się skupiać. Otworzyłam sobie "Czas żniw" i co zobaczyłam? Jakieś odnośniki, podziały, znowu te przerażające tabele! "-Nieeeeeeeeeeeeee!" - wrzasnęłam i odrzuciłam książkę na stolik. Po chwili jednak znowu po nią sięgnęłam, bo nie miałam już nic innego, co bym mogła w tej chwili poczytać. Jakoś się przemogłam i przebrnęłam przez te kilka stron, zawierających kategorie jasnowidzów. Nic z tego nie zapamiętałam, ale ku mojemu zdziwieniu, gdy zaczęłam wgryzać się w tekst, te pojęcia do mnie powracały i było mi łatwiej zrozumieć złożoną strukturę syndykatu. Po kilku rozdziałach wiedziałam już mniej więcej, na czym to wszystko polega i dalsza lektura sprawiła mi wielką przyjemność.
Paige cały czas pakowała się w tarapaty, nie było zatem czasu na nudę. Bardzo ciężko było mi robić przerwy w czytaniu i powracać do nauki. Mówiłam sobie "jeszcze jeden rozdział" i zazwyczaj kończył się on tak, że nie sposób było odłożyć powieści. Trzeba oddać autorce, że urywając rozdział w najbardziej emocjonującym momencie, pobudzała czytelnika do szybkiego powrotu do książki, a także sprawiała, że czytało się ją bardzo szybko. Szczerze mówiąc, to bardzo żałowałam, gdy zostało mi do końca jakieś sto stron, że zaraz skończę lekturę. Dlatego zrobiłam sobie przerwę i wybrałam się na przejażdżkę z rodziną, chcąc odwlec chwilę wielkiego finału, ale efekt był taki, że cały czas myślałam, co tam się stanie, a gdy wróciłam do domu, jak szalona rzuciłam się do dalszego czytania.
Ze wszystkich paranormalnych zdolności zawsze najbardziej interesowała mnie telepatia, dlatego ogromnie zaciekawiła mnie książka, której bohaterowie, cechowali się różnymi jej rodzajami. Talent Paige ogromnie mi się spodobał, a także jej określenie "śniący wędrowiec" i pseudonim "Blada Śniąca". Tłumaczka świetnie przełożyła je z angielskiego.
Powieść wymaga skupienia, gdyż trzeba poznać wszystkie rodzaje jasnowidzów, ogarnąć strukturę syndykatu, a także historię Sajonu. Pomagają w tym tabelki z początku i słownik z końca książki. Gdy już się przyswoi te informacje, dalsza lektura jest wspaniałą przygodą, nie można się od niej oderwać, a gdy do przerwy zmuszają nas jakieś nagłe okoliczności, to i tak cały czas się o niej myśli. Z utęsknieniem czekam na kolejną część, muszę koniecznie poznać dalsze losy mojej ulubionej bohaterki.
Moja ocena:
8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu SQN.
wtorek, 12 listopada 2013
Trochę o "Domie tajemnic" (informacja prasowa)
Początek nowej przygodowej serii!
„Dom Tajemnic to niebezpieczny, pełen przygód roller coaster, w którym trójka odważnego rodzeństwa zmierza do nieuniknionego starcia z potężnymi mrocznymi siłami. To wybuchowa mieszanka fantazji i tajemnicy.” - J.K. Rowling
Ciekawostki o książce:
1. Nazwisko Denver Kristoff zawiera zakodowaną informację.Dom Tajemnic opowiada historię zwyczajnych dzieci uwięzionych w światach wykreowanych przez szalonego powieściopisarza. By nazwać owego pisarza, zaczerpnęliśmy coś z siebie samych. „Ned” to na wspak słowo „Den”, dodać tylko trzeba „ver” w miejsce „Vizzini”, otrzymujemy „Denver”. „Chris” natomiast to „Kristoff”. Tak więc Denver Kristoff to my dwaj!
2.Książka zdobyła miano „Page runners”
(czyta się jednym tchem, dosłowne tłumaczenie: Ucieczka na stronach). Ucieczka na stronach idealnie oddaje fakt uwięzienia bohaterów w książkach! Nasuwa się również skojarzenie z „Maze Runners”czyli „Ucieczka z labiryntu”. Ha!
3. Chris i Ned spotkali się osobiście zaledwie 5 razy.
(ach, te cuda nowoczesnej technologii). Mieszkamy oddaleni od siebie o 379 mil (Chris w San Francisco, Ned w Los Angeles), więc Dom Tajemnic napisaliśmy, porozumiewając się e-mailem. Tak naprawdę po raz trzeci w życiu spotkaliśmy się na Comic-Con w Nowym Yorku, kiedy prezentowaliśmy naszą książkę.
4. Cordelia Walker długo zwana była Violet.
Aż do połowy książki Cordelię nazywaliśmy „Violet”, zdrobniale „Vi”. Dlaczego to zmieniliśmy? Bo Violet to najstarsza siostra w serii książek o Lemony Snickecie! Naprawdę w dziedzinie imion odczuwa się poważne braki!
5. Fat Jagger (Gruby Jagger) zwany był Fat Russell.
Jedna z naszych ulubionych postaci z Domu Tajemnic, Fat Jagger, jest niebezpiecznym choć sympatycznym olbrzymem rozmiarów sześćdziesięciopiętrowej budowli. Na początku myśleliśmy, że przypomina Russela Branda, jednak zastanawialiśmy się, jak długo Brand pozostanie takim odnośnikiem w świadomości czytelników. Zmieniliśmy mu imię na „Fat Jagger” i nadaliśmy mu cechy „zmamuciałego Micka Jaggera”. Mick Jagger jest przecież niezatapialny.
6. Wszystko zaczęło się od wizualizacji.
Obrazem, który zainspirował Dom Tajemnic, była wiktoriańska posiadłość, jedna ze słynnych „malowanych dam” w San Francisco unosząca się na falach oceanu. Chris, zanim zaczął pracować z Nedem, miał ten obraz już dawno w głowie.
7. Zdjęcie autora nie było całkiem bezpieczne.
Żona Neda, Sabra, wykonała zdjęcie autora Domu Tajemnic w biurze wytwórni Chrisa. Chris zasugerował, by zrobić je na schodkach przeciwpożarowych. – Tylko ostrożnie – powiedział – bo nie będzie następnej książki.
8. Chris i Ned kończąc książkę, pracowali w różnych strefach czasowych.
W lecie 2012, gdy prace redakcyjne zmierzały ku końcowi, byliśmy w dwóch różnych strefach końcowych (Chris we Włoszech, Ned w Los Angeles). Gdy jeden z nas kończył rozdział w nocy, wysyłał go drugiemu, akurat gdy ten się budził. Tak więc książka powstawała, gdy my obaj spaliśmy.
9. Księga Przeznaczenia i Pożądania (spr. jak w naszym tłum.) nosi miano Czarnej Biblii.
Tak, to prawda, faktycznie uważaliśmy, że magiczna księga, która opanowuje umysły jej właścicieli mogła być nazwana Czarną Biblią. I mimo to być wydana w Ameryce!
10. Ulubieni autorzy Cordelii to rzeczywiści autorzy, których książki można kupić!Jednym z celów Domu Tajemnic jest celebracja czytania i światów dzięki niemu wyczarowanych. Autorzy, których czytuje Cordelia – Grace Paley, Richard Brautigan i Jerzy Kosiński są wszyscy obecni na Amazonie wraz ze swymi fantastycznymi książkami czekającymi na zakup. Choć jeśli właśnie czytasz Dom Tajemnic, możesz jeszcze nie być w pełni przygotowany do lektury Malowanego ptaka.
***
I jak, zachęceni do lektury tej powieści? Ja mam na nią ogromną ochotę, za kilka dni zaczynam czytać i zaraz niezwłocznie zdaję Wam relację z moich wrażeń. :)
Zapraszam na spotkanie z Reginą Brett!
Bestsellerowa
autorka promuje w Polsce nową książkę
Już w listopadzie wydarzenie, które z pewnością zainteresuje
czytelników bestsellerowej książki Reginy Brett „Bóg nigdy nie
mruga”. Na zaproszenie wydawnictwa Insignis do Polski przyjedzie
autorka tego niezwykle poczytnego tytułu. Regina Brett – laureatka
wielu nagród, dwukrotnie nominowana do Nagrody Pulitzera w
dziedzinie reportażu – weźmie udział w promocji swojej
najnowszej książki „Jesteś cudem” i spotka się z czytelnikami
w czwartek 14 listopada o godz. 18.00, w warszawskim salonie Empik
Junior przy ul. Marszałkowskiej 116/122.
„Jesteś cudem”
to zbiór inspirujących, ciepłych felietonów, które powstały po
sukcesie książki „Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze
chwile w życiu”. Jak twierdzi autorka, jej nowe eseje pisane były
z myślą o wszystkich, którym trudno uwierzyć, jak niewiele
trzeba, by zmienić świat wokół siebie na lepsze.
Czytelnicy na całym
świecie od lat obdarzają autorkę zaufaniem; zawierzają jej dzięki
ogromnej otwartości i empatii – oraz szczerości. Reginie Brett
udało się pokonać wiele życiowych zakrętów – urazy z
dzieciństwa, bycie samotną matką, chorobę – i dziś stara się
zainspirować innych. Ceniona za bycie uważną obserwatorką, pisze
o tym, jak pokonywać własne słabości. Bowiem doskonale wie, że
wiele trudności, które stają na naszej drodze, to nie przeszkody
nie do pokonania – niezależnie od wieku czy bagażu doświadczeń.
Nowe 50 lekcji zebrano w jednym poręcznym tomie, a jego podtytuł
głosi: „Jak uczynić niemożliwe możliwym”. Felietony Reginy
Brett tworzą niezwykłą książkę – pełen refleksji, ale i
humoru przewodnik, który chce się mieć zawsze przy sobie. Bo
opowieści Reginy Brett potrafią zdziałać cuda.
Regina Brett jest
pisarką i dziennikarką. Dwukrotnie była finalistką Nagrody
Pulitzera w dziedzinie reportażu, a jej artykuły wyróżniano
wieloma lokalnymi i krajowymi nagrodami. Autorka Jesteś cudem
prowadzi również własną audycję radiową „The Regina Brett
Show”. Mieszka w Cleveland w stanie Ohio. Wydawcą obu książek w
Polsce jest wydawnictwo Insignis.
***
Na moim blogu już niedługo będziecie mogli przeczytać recenzję najnowszej książki autorki "Jesteś cudem".
poniedziałek, 4 listopada 2013
Alicja w krainie zombie - Gena Showalter
Wydawnictwo: Harlequin
Data wydania: 09/2013
Cykl: White Rabbit Chronicles
Tom: 1
Ilość stron: 512
Bohaterka powieści nie ma w życiu lekko. Nie może wychodzić wieczorami, spotykać się ze znajomymi, czy jeździć na szkolne wycieczki. A wszystko dlatego, że jej ojciec jest przekonany o istnieniu zombie, które tylko czekają na to, by pożywić się jego bliskimi. Alicja uważa go za paranoika do czasu fatalnego wypadku, kiedy z przerażeniem odkrywa, że jej rodzic miał absolutną rację. Od tej pory dziewczyna musi stawić czoło istotom zza grobu, by chronić tych, których kocha. Niespodziewanie zdobywa cennych sprzymierzeńców...
Wbrew tytułowi książka nie jest zbyt podobna do "Alicji w krainie czarów". Na początku pojawia się biały królik, który potem co jakiś czas o sobie przypomina. Oprócz tego bohaterki obu powieści tak samo się nazywają i mają dość "oryginalnych" ojców. Na tym jakiekolwiek części wspólne się kończą. Tak więc książka mogłaby mieć zupełnie inny tytuł a główna postać imię. Tylko wtedy nie zwracałaby już tak na siebie uwagi czytelników.
Czyta się bardzo szybko. Kolejne strony przeciekają między palcami. Przygody Alicji wciągają od pierwszej strony, kibicujemy jej walce z zombie oraz kiełkującemu związkowi z największym szkolnym przystojniakiem-zabijaką.
W tej powieści nie mamy do czynienia z klasycznymi zombie, zjadającymi mózgi. Te tutaj żywią się ludzkimi duszami. Aby z nimi walczyć trzeba oddzielić ducha od ciała. Dosyć ciekawa koncepcja, ale ja wolę chyba tradycyjne umarlaki, goniące za zawartością czaszki.
Czas z lekturą spędziłam miło, nie nudziłam się, lecz zrelaksowałam. Brakowało mi jednak większej ilości nawiązań do "Alicji w krainie czarów" a walka z zombie na poziomie duchowym wydawała mi się zbyt wydumana. Mogę z całą pewnością polecić tę książkę młodzieży, na pewno będziecie się przy niej dobrze bawić. Dla osób nieco starszych też się nada, jeśli tylko nie macie jakichś wysokich wymagań, czy oczekiwań, a chcecie się po prostu odprężyć przy niezobowiązującej powieści.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Harlequin.
Data wydania: 09/2013
Cykl: White Rabbit Chronicles
Tom: 1
Ilość stron: 512
Bohaterka powieści nie ma w życiu lekko. Nie może wychodzić wieczorami, spotykać się ze znajomymi, czy jeździć na szkolne wycieczki. A wszystko dlatego, że jej ojciec jest przekonany o istnieniu zombie, które tylko czekają na to, by pożywić się jego bliskimi. Alicja uważa go za paranoika do czasu fatalnego wypadku, kiedy z przerażeniem odkrywa, że jej rodzic miał absolutną rację. Od tej pory dziewczyna musi stawić czoło istotom zza grobu, by chronić tych, których kocha. Niespodziewanie zdobywa cennych sprzymierzeńców...
Wbrew tytułowi książka nie jest zbyt podobna do "Alicji w krainie czarów". Na początku pojawia się biały królik, który potem co jakiś czas o sobie przypomina. Oprócz tego bohaterki obu powieści tak samo się nazywają i mają dość "oryginalnych" ojców. Na tym jakiekolwiek części wspólne się kończą. Tak więc książka mogłaby mieć zupełnie inny tytuł a główna postać imię. Tylko wtedy nie zwracałaby już tak na siebie uwagi czytelników.
Czyta się bardzo szybko. Kolejne strony przeciekają między palcami. Przygody Alicji wciągają od pierwszej strony, kibicujemy jej walce z zombie oraz kiełkującemu związkowi z największym szkolnym przystojniakiem-zabijaką.
W tej powieści nie mamy do czynienia z klasycznymi zombie, zjadającymi mózgi. Te tutaj żywią się ludzkimi duszami. Aby z nimi walczyć trzeba oddzielić ducha od ciała. Dosyć ciekawa koncepcja, ale ja wolę chyba tradycyjne umarlaki, goniące za zawartością czaszki.
Czas z lekturą spędziłam miło, nie nudziłam się, lecz zrelaksowałam. Brakowało mi jednak większej ilości nawiązań do "Alicji w krainie czarów" a walka z zombie na poziomie duchowym wydawała mi się zbyt wydumana. Mogę z całą pewnością polecić tę książkę młodzieży, na pewno będziecie się przy niej dobrze bawić. Dla osób nieco starszych też się nada, jeśli tylko nie macie jakichś wysokich wymagań, czy oczekiwań, a chcecie się po prostu odprężyć przy niezobowiązującej powieści.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Harlequin.
A na zakończenie jeszcze pioseneczka, która mi się podczas czytania bardzo z książką skojarzyła:
Zmiana tytułu
Witam Was po dość długiej nieobecności. Ostatni miesiąc to była gonitwa. Latanie na zajęcia, nauka, spotkania z nowymi znajomymi... Wieczorami padałam, nie byłam w stanie nic czytać, ani tym bardziej dodawać postów na bloga. Powoli zaczynam jednak łapać rytm. W związku z tym, że na przyjemności przeznaczam dziennie niewiele minut, postanowiłam zmienić nazwę bloga na bardziej odpowiednią. Kradnę czas, kiedy czytam w czasie jedzenia lub przerwy w nauce na zrobienie herbaty, kiedy piszę recenzję na nudnym wykładzie, kiedy zaglądam do empika w drodze powrotnej z uniwersytetu by szybciutko obejrzeć nowości książkowe. Mam koszmarne zaległości z czytaniem i pisaniem. Usiłuję je nadrabiać, kiedy tylko mogę, ale nie jest lekko. Postanowiłam sobie jednak, że zrobię wszystko by nie porzucić bloga. Postaram się dodawać tu w miarę regularnie jakieś opinie i jak najwięcej czytać, kiedy tylko trafi się jakaś wolna chwila.
Tymczasem zapraszam Was do czytania recenzji "Alicji w krainie zombie", którą wstawię za chwilę, a która jest owocem dzisiejszego wykładu z chemii. Żegnam się już dziś z Wami i siadam do biochemii ;) Pozdrawiam!
Tymczasem zapraszam Was do czytania recenzji "Alicji w krainie zombie", którą wstawię za chwilę, a która jest owocem dzisiejszego wykładu z chemii. Żegnam się już dziś z Wami i siadam do biochemii ;) Pozdrawiam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Uwaga!
Wszystkie teksty zawarte na niniejszym blogu chronione są prawem autorskim [na mocy: Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994r o prawie autorskim i prawach pokrewnych]. Kopiowanie treści, choćby fragmentów oraz wykorzystywanie ich w innych serwisach internetowych, na blogach itp itd wymaga pisemnej zgody autorki bloga.