Moja fascynacja grupą zaczęła się od piosenki "Bittersweet", wykonywanej wspólnie przez Apocalypticę, Lauri Ylönena (wokalistę The Rasmus) i Ville Valo (lidera HIMu). Do dziś jest to jeden z moich ulubionych kawałków.
"Tears on tape" to ósma studyjna płyta grupy, zawierająca trzynaście piosenek, których łączna długość wynosi około 41 minut.
Stylem nawiązuje nieco do swego poprzednika "Screamworks: Love In Theory And Practice". Utwory są lżejsze, skomponowane pod kątem szerszej publiki, a nie tylko wiernych fanów. Wydaje mi się, że dawniejsze utwory charakteryzowały się bardziej oryginalnymi aranżacjami, a Ville swoim głosem tworzył wiele ciekawych efektów, których na tym krążku ze świecą szukać. Ta muzyka zrobiła się jak dla mnie zdecydowanie za bardzo ugrzeczniona.
Ale wciąż jest to mój ulubiony HIM i pozostanie taki na zawsze, nie ważne jakie będą następne płyty. "Tears on tape" poza tym, że różni się od wcześniejszych krążków, jest bardzo ciekawa. Piosenki zagrane są naprawdę na wysokim poziomie. Ja, słuchająca zespołu od dawna, tęsknie trochę za wcześniejszym HIMem, ale do tego też można się przyzwyczaić.
Wszystkim tym, którzy dzięki tej płycie zetknęli się po raz pierwszy z zespołem polecam zapoznanie się z wcześniejszymi utworami takim jak "Join me" "The path", "In joy and sorrow", "Right here in my arms", które ukazują to, co najlepsze w muzyce zespołu.
Nie będę oryginalna, ale moją ulubioną piosenką z "Tears on tape" jest właśnie ta tytułowa:
Mimo wszystko warto sięgnąć po tę płytę. Dostarcza wielu miłych muzycznych wrażeń i jeśli chodzi o mnie to zdecydowanie poprawia nastrój :)
Moja ocena:
4/6
Uwielbiam ten zespół i moja miłość do nich również rozpoczęła się od "Bittersweet" :)
OdpowiedzUsuń